Oczekiwania
Co łączy niemiecki Lichtenhein z polskim Grodziskiem Wielkopolskim? Jeszcze do niedawna nic;-]. Od jakiegoś czasu, te miasta są jednak nieco bliżej siebie, a przynajmniej gdy brać pod uwagę piwowarstwo rzemieślnicze. We wspomnianych miejscowościach uwarzono piwa tak charakterystyczne, że dały nazwę stylom piwnym: grodziskie i lichtenhainer. Tę kwestię zapewne wzięli na tapetę piwowarzy z polskiego Kingpina, i niemieckiego browaru Freigeist, i postanowili połączyć je w jednej butelce. Tak powstał Grätzhainer, na którego - nie będę ukrywał - już od dłuższego czasu miałem chrapkę ;-].
Pierwsze wrażenie
Wyraźna, choć nieprzytłaczająca wędzonka - bardziej oscypkowa. Do tego odrobinę słodowych nut i...z szyjki butelki to w zasadzie wszystko. Pierwsze łyki zimnego piwa kierują mnie jednoznacznie w stronę piwa grodziskiego, z nieco wodnistym finiszem. A gdzie lichtenhainer?
Po ogrzaniu
Ano drugi ze stylów piwnych ujawnia się niespiesznie, wraz z ogrzaniem. Pojawiają się delikatne nuty niedojrzałych owoców - trochę jabłka papierówki, a trochę po prostu niedojrzałego jabłka, może nieco agrestu. Finisz - z wodnistego - staje się lekko kwaskowaty, wędzonka pozostaje wyraźna, ale zostawia odrobinę miejsca dla estrów, szczypania w język, i słodyczy.
Czy warto?
Grätzhainer jest prawdziwym blendem w sumie nieodległych stylów piwnych. Wypity w niskiej temperaturze w zasadzie nie zdradza oznak połączenia stylów, no może poza nutami słodowymi. Z czasem jednak, obok początkowo dominującego piwa grodziskiego, pojawia się i ten drugi - lichtenhainer. Dlatego też, przez pierwszą część degustacji byłem rozczarowany, a przez drugą - żałowałem, że w ogóle schłodziłem to piwo:). Owoc kooperacji browarów Kingpin i Freigeist wypadł naprawdę fajnie, choć z uwagi na dobór stylów niezbyt spektakularnie.
Moja ocena: 3,5/5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz