Oczekiwania
Uczciwie przyznam, że jakoś przegapiłem informacje o tym piwie, a trafiło do mojego koszyka zakupowego przypadkiem - przez nieprzeciętnie wykonaną szatę graficzną. No i styl. No i browar w sumie też ;-]. Ale podkreślam raz jeszcze - szata graficzna wymiata, dlatego liczę, że zawartość co najmniej dorównuje jej poziomem.
Pierwsze wrażenie
Początkowo w zapachu dominuje mango i cytrusy, potem jednak pojawia się...karmel? Ewidentnie słodki aromat karmelu i skondensowanego mleka na chwilę przejmuje całość kompozycji. Nie wiem czy taki był zamysł piwowara, ale taki efekt wyczuwam, więc taki zapisuję.
Po ogrzaniu
Dopiero retronosowo wyczuwam nieco delikatnych, ciemnych aromatów kawy, ale i one bardzo szybko przykrywane są przez karmelowo-mleczną słodycz. Ponadto, "w nosie" da się również wyczuć nieco żywicznych, leśnych nut, w tym...muśnięcie jagód. Piwo jest początkowo dość smukłe i aksamitne, wyraźnie słodkie, ale też z niezłą kontrą w postaci dość wysokiej, nieco drapiącej w gardło goryczki. Zasadniczo im bliżej temperatury pokojowej, tym intensywniejsze stają się nuty ciemne, ale nie równoważą one słodyczy, raczej ją łagodzą.
Warto również dodać, że alkohol w piwie od Piwoteki jest bardzo ładnie schowany, i dopiero wyraźny wzrost temperatury dodaje jego posmak.
Czy warto?
Może nie spodziewałem się od razu bardzo wytrawnego, intensywnie palonego, żywicznego i naftalinowego, gęstego płynu, no ale trochę jednak liczyłem na pazur. Moja "aparatura pomiarowa" mówi mi, że się przeliczyłem - jest to kolejne Double Black IPA od polskiego browaru, które ma zbyt mało ciemnych i palonych nut. Zarazem - jest to pierwsze aż tak słodkie, wyraźnie bardziej niż Deadwood z Faktorii. Dodatkowo, goryczka jest raczej męcząca, jednowymiarowa, i jednak nieco zalegająca, chropowata. Podsumowując - dla mnie strona wizualna jest zdecydowanie najmocniejszym punktem The Time Before Time.
Moja ocena: 2,75/5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz