Oczekiwania
Z ikonami stylu jest ten problem, że trochę głupio się nad nimi pastwić, gdy nie spełniają oczekiwań. Przecież oczyma wyobraźni łatwo zobaczyć, jakim szokiem musiały być pierwsze piwa w "nowych stylach", i przecież to im - a przede wszystkim idącym pod prąd piwowarom - zawdzięczamy obecną klęskę urodzaju. Takie właśnie przemyślenia towarzyszyły mi przed otwarciem świeżutkiej puszki Stone IPA.
Pierwsze wrażenie
Ależ to piwo ma potężny aromat! Z puszki wprost buchają chmiele, pod postacią owoców i żywicy. Z jednej strony zapach jakich wiele w stylu AIPA czy też West Coast IPA, z drugiej - jego intensywność naprawdę robi wrażenie. Nieśmiało więc przelewam, stawiam szkło na blacie i...
Po ogrzaniu
IPA od Stone jest zaskakująco słodkie. Mamy tu całkiem sporo słodowo-karmelowego, kontrowanego przez cytrusową, wysoką i nieco zalegającą goryczkę. Oczywiście, w aromacie nie mogło również zabraknąć żywicznych nut. Co dla mnie zaskakujące, całość kompozycji określiłbym jako zbalansowaną w kierunku wytrawnej. Słodyczy jest tu bowiem sporo, więc goryczka ma co kontrować. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że wyczułem tu jakby delikatne ślady DMS i zapachów piwnicznych, ale na bardzo niskim, i nieprzeszkadzającym w odbiorze całości poziomie.
Czy warto?
W mojej ocenie jak najbardziej. Stone IPA jest zdecydowanie piwem, którego należy spróbować, jeśli jest się miłośnikiem "ip-srip". Co więcej - z degustacji można również wyciągnąć wnioski w kwestii warzenia piwa w tym stylu. Skoro "Our iconic West Coast style IPA" ma do zaoferowania znacznie więcej, niż wykręcającą twarz goryczkę, to może warto wziąć to pod uwagę, i nie ładować chmielu szuflą, byle tylko wykręcić jak najwięcej IBU ;-]? Pozostawiam zdeklarowanym Hop Headom do przemyślenia.
Moja ocena: 3,75/5 (puszkowane 20.07.2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz